Siema (właściwie to "siema" skierowane jest tylko do Anonimowego, bo tylko ona to czyta)
Bez zbędnych wstępów ctrl+c ctrl +v i macie opowiadanie :D
To było dziwne miasto. Praktycznie nigdy nie padł tam promień słońca. Jeżeli kiedykolwiek nie było tam gawronów, były to czasy z zamierzchłej przeszłości, kiedy jeszcze całą planetę porastały lasy.
Dużo przedwojennych domów jednorodzinnych (pomalowanych na szaro, z czarnymi dachówkami), stary hotel, szpital psychiatryczny, zakurzone uliczki, opuszczone działki, lasy. To prawie wszystko.
Miasto słynęło nie tylko z gawronów, wiecznego zachmurzenia i posępności- słynęło również z imion. Żadne imię się nie powtórzyło: tylko jeden Rafael, tylko jedna Konstancja, tylko jedna Hermenegilda, tylko jeden Serafin. Były to imiona nietypowe, oryginalne, takich, których już się nie używa.
Mimo wszystko nie było żadnych turystów w mieście, żadnych nowych od ponad 1000 lat (tak na marginesie, 1000 lat temu tez były tu gawrony).
Miasteczko zwało się Unheimlichstein (dosłownie z niemieckiego: straszny kamień). A to przez leżące na szczycie wzgórza duże kamienie. Nie, co ja gadam, nie kamienie lecz monstrualne głazy, nie duże lecz potwornie wysokie i potwornie szerokie. Mieszkańcy bali się, że głazy kiedyś stoczą się na nich, lecz od dziesięciu wieków się to nie wydarzyło, więc dlaczego teraz nagle miało by się stać?
Rozdział 1
-Kolejny dzień bez słońca- mruknęła do siebie Lea. Nie, brak słońca nie przeszkadzał jej, ale zaczynało byc to trochę denerwujące, szczególnie w WAKACJE, które zaczęły się dwa tygodnie temu. Wygrzebała się z łóżka. Podeszła do okna, jej oczom ukazał się posępny widok na trzy głazy. Napiła się wody, z rana, bo zdrowo. Stała później tak, oparta o zimny parapet, patrząc się w przestrzen i rozmyślając nad smętnym losem mieszkańów Unheimlichstein gdy w końcu głazy spadną na miasteczko.
-Optymizm to pewnien rodzaj głupoty-powtarzała sobie jak mantrę. Tak, to był jej cytat życiowy.
-Pesymista to optymista z ciężarem doświadczenia- powiedziała do siebie na głos. Zadowolona, wyszła z pokoju, przeszła przez korytarz (długi na 30 metrów) starając się nie patrzeć na obrazy swoich przodków po schodach zeszła do kuchni.
W tym samym czasie Ramona została obudzona przez przeraźliwe miauknięcie jej kota.
-Telesfor-zamruczała niezadowolona-wiem, że jesteś głodny, ale nie możesz poczekać?
Telesfor (bo tak miał na imie gruby czarny kot Ramony) nie był głodny. Chodziło raczej o przeciekający dach w pokoju dziewczyny (Ramona miała pokój na poddaszu domu), właśnie sie rozpadało.
-No nie!- powiedziała do siebie rozeźlona.
Wzięła jakąś szmatkę z łazienki i zatkała przeciekający otwór w dachu. Następnie rozejrzała sie po swoim pokoju. Duże stare łóżko, równie stare biurko, jeszcze starsza szafa...tu, w Unheimlichstein to był normalny pokój nastolatków. Wychodząc z pokoju Ramona obrzuiła go nienawistnym spojrzeniem. Ile by dała, by mieszkać w normalnym mieście ze słońcem, bez fruwających wszędzie gawronów i kamieni wiszących nad głową?
jeszcze w opowiadaniu będzie Zefir. Ach, te nietypowe imiona..rozwala mnie Hermenegilda x)
"Bo ta muzyka jest nieuleczalna
bo ta muzyka to ułamek tarcia
Między naszym ziemskim wymiarem
a czymś więcej, a czymś dalej"
Jezu, oni mają racje, ten ich hardcore psycho-rap jest nieuleczalny < 3
Dziś godzinami będę na dworze z przyjaciółką, bo mnie odwiedza ^^
Chyba założę bloga "o wszystkim" czyli o moim życiu też. Bo o lps tematy się tak jakby wyczerpują.
Ach, no dobra, idę znaleźć sobie coś twórczego do roboty niż siedzenie przed kompem :) Papa
Fajne opowiadanie, masz talent :)
OdpowiedzUsuńPS. Mam nadzieję, że nie tylko ja czytam tego bloga.